ADV
FelietonyWiadomości

Wędrując przez życie

Ma 36 lat i pochodzi ze Zgorzelca. Z wykształcenia jest technikiem ekonomistą. Jego pasją są jednak podróże, a ta właśnie realizowana jest próbą bicia rekordu Guinnessa. Zaplanował wędrówkę przez najbliższe 100.000 km, która ma trwać 10-12 lat. Codziennie. Bez dnia przerwy. To tak, jakby kulę ziemską obszedł po równiku 2,5 razy. Niemożliwe? Z Sebastianem Majewskim – podróżnikiem – rozmawia Piotr Kania.

– Co Cię sprowadza do gminy Borzęcin?

– Przygoda związana z poznawaniem ludzkich charakterów tej części województwa małopolskiego oraz chęć odkrywania kolejnych fragmentów Polski. I chociaż z reguły każdego dnia planuję trasę, którą mam zamiar pokonać, to poniekąd nie brakuje w tym wszystkim nutki przypadku. Wybierając się w tak długą podróż nie sposób sprecyzować tej jednej, konkretnej ścieżki. Jest to jeden z uroków projektu, który realizuję – „100.000 Kilometrów z Marszu”. Nie mniej staram się odwiedzać te miejsca, które w okolicy cieszą się zainteresowaniem. Tym sposobem pojawiłem się w Borzęcinie.

– Zaraz, przepraszam, jaki dystans chcesz pokonać? Sto tysięcy kilometrów?

– Tak. Mam zamiar przespacerować się po Polsce, wykorzystując pakiet 100.000 kilometrów. Powinno mi to zająć około 4.000 dni przy założeniu, że dziennie będę pokonywał 25 kilometrów. Głównym założeniem jest to, aby mój marsz trwał nieprzerwanie. Bez względu na okoliczności, nie mam zamiaru się zatrzymywać. Nawet na jeden dzień.

– Skąd taki pomysł?

– Powodów, dla których zdecydowałem się na taką podróż, jest całkiem sporo. Przytoczę jedynie te, które podaję do publicznej wiadomości. Zacznę od tego, że w latach 2016-2019 odbyłem podobną wędrówkę. Realizowałem wówczas projekt „Trakt Tajemnic”, którego fundamentem była 1001-dniowa przygoda z Polską, całą Polską. Brak odpowiedniego sprzętu pomiarowego sprawił, że nie byłem w stanie udokumentować długości pokonanej trasy. Uznałem więc, że spróbuję jeszcze raz. O ile wcześniejsza podróż była dziewicza, była czasem odkrywania ojczyzny, kraju, który znałem wyłącznie z relacji telewizyjnych, radiowych i internetowych, o tyle obecna jest dla mnie jedynie dopełnieniem formalności. Lubię stawiać przed sobą trudne wyzwania. Dlatego też uznałem, że przy okazji postaram się ustanowić kilka rekordów. Jeżeli szczęście mi dopisze, los będzie łaskawy i nadal będę spotykał życzliwych ludzi, to za naście lat ponownie stanę na Rysach i zakończę ten projekt sukcesem.

– A jak ustalasz trasę i punkty, które chcesz odwiedzić?

– Jedyną zasadą, jaką się kieruję, to odwiedzenie poszczególnych województw i drobiazgowe odmierzanie kilometrów na terenie każdego z nich przez kolejne miesiące. Przykładem niech będzie Małopolska, w której aktualnie przebywam. Spędzę tutaj około pół roku. Z pewnością odwiedzę wszystkie miasta i wiele, wiele wsi. Losowość sytuacji powoduje, że nie planuję trasy dalej, niż na dwa dni do przodu. Najczęściej wieczorem albo wcześnie rano rozkładam mapę, wyznaczam cel oddalony o 25 km i za pomocą Internetu sprawdzam, co warto zobaczyć po drodze. Moim głównym punktem odniesienia jest Szlak Architektury Drewnianej Małopolski. Pokrywa on znaczną część tego województwa, co ułatwia mi obieranie kierunku marszu.

– Gdzie nocujesz? Nosisz ze sobą jakiś namiot, czy może korzystasz z hoteli?

– Ani jedno, ani drugie. W namiocie nie byłym w stanie popracować nad zgromadzonym w ciągu dnia materiałem, a na hotele mnie nie stać. Wszystkie oszczędności zainwestowałem w odpowiedniej jakości sprzęt. Żeby było ciekawej to powiem, że wystartowałem z debetem na koncie. Problem noclegu rozwiązuję nieco inaczej. Po prostu korzystam z uprzejmości różnych osób i instytucji. Najczęściej w tym co robię wspierają mnie strażacy OSP, księża, dyrektorzy ośrodków kultury i prezesi klubów sportowych. Zawsze gdzieś znajdzie się dla mnie kawałek podłogi. Tak jak w tym przypadku. Pierwotnie miałem dzisiaj dotrzeć do Borzęcina, ale tak się poukładało, że zatrzymałem się kilka kilometrów wcześniej w Przyborowie, w gospodarstwie agroturystycznym pani Katarzyny Żurek, a to dzięki uprzejmości i wsparciu pana wójta Kwaśniaka, za co serdecznie dziękuję.

– A co z posiłkami?

– Bywa różnie. Wszystko organizuję w marszu. Bardzo często bywa tak, że osoby, które udostępniają mi różnego rodzaju lokale, dodatkowo, jako wyraz sympatii i życzliwości częstują mnie różnymi kulinarnymi wspaniałościami. Są dni, kiedy jestem zapraszany do suto zastawionego stołu, a dodatkowo podrzuca mi się kilogramy prowiantu na drogę, a są też takie sytuacje, kiedy maszeruję głodny i spragniony.

– Cały swój ekwipunek musisz codziennie dźwigać…

– Zgadza się. Na zawartość plecaka składa się odzież, elektronika, prowiant i cała reszta. Wybrałem się w wieloletnią podróż. Muszę więc być w miarę możliwości samowystarczalny. A samowystarczalność waży. Czasami mam wrażenie, że więcej niż ja sam. Przypuszczam, że waga całego ekwipunku waha się w granicach 15 kilogramów, gdzie ja sam ważę około 63 kg.

– Ponoć dokumentujesz całą wyprawę…

– Od samego początku archiwizuję każdy dzień marszu. Skupiam się na tym, co charakteryzuje każdą miejscowość: rynek, kamienice, poczta, dom kultury, park miejski, dworzec, świątynie, punkty widokowe. W miarę swoich skromnych możliwości staram się wzbogacić filmową prezentację. Bogactwo wyboru sprawia, że nie sposób zobaczyć i pokazać wszystko, co nas otacza. O ile spacerowanie po Polsce jest bardzo przyjemne, to praca związana z prowadzeniem drobiazgowych statystyk oraz postprodukcją jest dla mnie cowieczornym i conocnym koszmarem. Zgrywam, sprawdzam, kataloguję, montuję. Niejednokrotnie schodzi mi na to pół nocy. Po całym dniu marszu nie mam czasu na żadne przyjemności. Siadam do stolika i od razu biorę się do roboty. Najwięcej czasu pochłania tworzenie kolejnych odcinków cyklu, jaki publikuję na łamach kanału internetowego „Skrzat Odkrywca” na platformie YouTube. Traktuję to jako kolejną formę dokumentacji obecnej wyprawy. Na próżno wypatrywać w tym typowego vlogu podróżniczego. Jeżeli planuję powalczyć o ustanowienie rekordu Polski, być może również i świata, to z pewnych form relacjonowania musiałem zrezygnować.

– Nie przeraża Cię dystans 100.000 km i perspektywa kolejnych dziesięciu lat w drodze?

– Nie. Po odbyciu poprzedniej wędrówki, ani dystans 100.000 km, ani planowany czas spędzony w trasie, nie robi na mnie żadnego wrażenia. Przyzwyczaiłem się do takiego trybu życia. Przeraża mnie jedynie to, że może dojść do sytuacji, kiedy będę zmuszony się zatrzymać. Wówczas wszystko legnie w gruzach. Szansę mam jedną, jedną jedyną.

– Myślę, że wiele osób trzyma za Ciebie kciuki. Mam nadzieję, że nie znajdziesz po drodze wielu przeszkód i uda się dojść do zakładanego końca na Rysach…

– Przeszkody same w sobie nie są złe, ponieważ to właśnie one nadają charakter trwającej przygodzie, urozmaicają ją. Wszelkie trudności, z jakimi musimy się mierzyć, kształtują nas samych. Motywują nas do działania, do szukania rozwiązań. To kłody rzucone pod nogi nas rozwijają. Wszystko to, co przychodzi z łatwością, nie odciska swego piętna w pamięci tak bardzo, jak mur, który musieliśmy sforsować.

– Zatem czego Ci życzyć?

– Żebym się nie zatrzymał przez tych najbliższych jedenaście lat, dopóki ponownie nie stanę na Rysach. O resztę się nie martwię, jakoś to będzie.

Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób wsparli mnie podczas realizacji obu projektów. Zachęcam również do odkrywania Polski we własnym zakresie. Nic tak nie upiększa życia, jak wspomnienia z odbytych podróży. Pozdrawiam.

IB

Podobne artykuły

Back to top button